Pokemon Masters, nowa gra na mobilne urządzenia z systemami Android oraz iOS, pojawiła się 29 września do pobrania dla każdego chętnego. Jeśli chcecie bawić się w łapanie Pokemonów trenerów, to musicie przygotować 1,3 GB miejsca na waszym telefonie. Czy warto?
Cóż mało można powiedzieć po jednym dniu grania przez 15 minut na kiblu. Ale jeśli komuś nie będzie przeszkadzał ciężki, żmudny i niepotrzebny samouczek, może dostrzec w grze coś więcej.
Wbrew pozorom pierwszy dzień gry pokazał wiele. Po pierwsze, jest to gra zdecydowanie o czymś innym niż Pokemony. Łapiemy i zbieramy w nim trenerów i uwierzcie mi, gdyby nie słowo „Pokemon” w nazwie, gra przeszłaby całkowicie bez echa. Po drugie – Pokemony przypisane są na stałe do trenerów. Jeśli nie przeszkadza wam wiecznie skrzeczący Pikachu z którym musicie łazić i walczyć – to spoko, ale ja osobiście mam go już po dziurki w nosie. Po trzecie, gra jest niesamowitym pay to win. Nie dość, że na każdym kroku zachęca do zakupu diamentów (i nie tylko), rozdzielając użytkowników na tych, którzy płacą i tych którzy nie płacą (!) to jeszcze na wierzch wyszły najgorsze motywy z gier gacha – ciężkie mikro transakcje zachęcające (a wręcz naciskające) wyłącznie do zakupu coraz większej ilości trenerów inaczej plansze są ciężkie do przejścia.
To chyba nie jest gra Pokemon, której spodziewali się spragnieni nowych tytułów gracze. To gra, której chyba nie spodziewał się nikt. To gra, którą moim zdaniem reklamowali trochę inaczej, a wyszło w sumie trochę takie ruletkowe-gacha coś.
Ale to tylko pierwszy dzień. Zobaczymy co będzie się działo z grą za miesiąc. Albo za rok. A wy co sądzicie o Mastersie? Planujecie w to grać dłużej?